KĘPA WIELORYBA, CZYLI GDZIE SZUKAĆ DZIKIEJ RZEKI?

 



Kolejny etap zbierania nagrań podwodnych do jeszcze niezatytułowanego projektu o warszawskim odcinku Wisły.

Wysiadłem z autobusu przy Wale Miedzeszyńskim na wysokości przystanku Rzymska. Po krótkiej wspinaczce znalazłem się na dzikim i rozległym brzegu Wisły. Przytłoczyła mnie wolna przestrzeń. Gdzie nie spojrzałem, tam wszędzie trawa, kępy i drzewa. Deweloperów brak. To pewnie tereny zalewowe. W głąb tej przedziwnej, jak na standardy warszawskie, krainy, poprowadziła mnie cienka, wydeptana dróżka. 

Nad taflę wody dotarłem dopiero po jakichś pięciu minutach marszu i trzech ostrożnego zejścia po stromym korycie rzeki. Ogólnie mnóstwo chaszczy, błota, piachu i ptactwa. Gdyby nie przytłumiony hałas obwodnicy dochodzący z lewego brzegu, to uznałbym to miejsce za idealne. 

Zainstalowałem się na kamienistym cypelku i wrzuciłem dwa hydrofony Aquariana pomiędzy kamienie. Do tego Zoom F3. Audiosferę uzupełniły drgania na wpół zanurzonego konara i krzyżujące się nurciki.

Po zakończeniu sesji powtórzyłem procedurę dwukrotnie - pięć i dziesięć metrów dalej. Nie bawiłem się w odsłuch. Czas umilałem sobie strącaniem z butów zaschniętego błota i słuchaniem starych kaset magnetofonowych. Doświadczyłem też bliskiego spotkania trzeciego stopnia z przepływającym blisko brzegu bobrem. W oddali zaobserwowałem samotnego wędkarza, który jednak szybko zrezygnował z połowów. Poza tym bezludnie.

Wciąż nie wiem skąd wzięła się nazwa "Kępa Wieloryba". To znaczy rozumiem kępę, ale Wieloryb, to wciąż zagadka.